2011/07/01

One day of my life.

Wake up jakoś 5.45, o ile pamiętam.
Takietam luźne ćwiczenia, zrobienie sobie śniadania do pracy, dopasowania ciuchów po wczorajszej ulewie, wzięcie wszystkich rzeczy.
Na śniadanie trzy kanapki z sałatą, pomidorem, cebulą i rzodkiewką. Półlitrowy jogurt pitny.
No, rybę wyciągnę z zamrażarki - zrobię na obiadokolację. Ugotowałem też dwie pyzy, z ciekawości. Zjadłem jedną.

W drodze do pracy trening Vissudhy - wszak piątek.

W pracy terror. Rano ogarnianie jebanego zamówienia ze spawu, coto 60% doszło  a 20% z tych sześćciedzięciu była pomerdana. Przy okazji podrzuciłem im zepsuty adapter do szpuli, biorąc nowy. Się w transporcie potłukł (moja wina, że to ciasno wchodzi?!).

Potem szycha z Głuchołaz.
Tak, zamówił ten piec dwa dni temu.
CHUJ, że sprzedałem go równocześnie z Prezesem - jeden piec sprzedany dwa razy w jednej godzinie - i kiedy przyszło co do czego okazało się, że musi jechać w dwa miejsca.
To tam się dogadało.

Ale że jego syn powiedział, żebym czekał na telefon, a facet chciał mieć ten piec na następny dzień, to już inna rzecz.
A mówiłem, że nie mam adresu, to powiedział, żebym nie dzwonił, chujek jeden. Że syn.

Spięcie, ale nookej, niechaj i takie sytuacje będą. Niewiele lepsze ciągłe telefony dotyczące załatwiania jakichś dawnych, zupełnie nieznanych mi spraw.

/pomijam, że piece to na przykład zawsze sprzedawane były niejako 'za moimi plecami' - telefon do pana Marka, on znika na pół godziny, jak się pojawia bełkocze do kogoś o transporcie gdzieśtam, w międzyczacie mignie na widlaku i wsio.

A jak odbierałem telefon z zapytaniem o piec to wołałem Hasiaka albo Wojtka i gówno mnie to obchodziło.

No, ale defro duo 25kW bez podajnika za jakieś 7 netto poszedł hyfroklapą ściągniętą z Mietka, sam załadowałem. Padało i wózek się ślizgał, ale dałem radę.
O godzinie 11.40 byłem szczęśliwy, że JUŻ ta godzna - godzinę później miałem wrażenie, że minęły dwa dni.


Pięć faktur do opisania, dwa zamówienia do przyjęcia, trzy do zrobienia, telefon o braku sterownika w pudełku dostarczonym do klienta przy Defro AKM 50kW uni (na vinsar, z Irkiem prowadzę sprawę) - ah te piece. No tak, miałem zadzwonić do defro z numerem gnoja - to w poniedziałek.

Koło 14stej wniosek - pierdolę.
Na endorfiny najlepsza da Grasso.
Znalazłem wspólników - pyk.

"Co chcesz z wektorów?"

No to lecimy zamówienie z Yato.
Potem Mara.

"Adrian wydaj butle, bo Michał jest sam [na śrubach]" - no ta, wydaj gaz.

Na szczęście przyjmowanie Spawu to blaszak - a blaszak to elektrody. 19.5kg 25 razy nad głowę, ile wlezie na biceps, powtórka.
Ale dziś niewiele, ciało ma dosyć.

Pompki w kiblu - maks 40 na serię,  później już 32-35. A było ponad pięć dych na początku.

Więc przysiady, zamiast.
A wypadów do kibla - tak w sam raz ;)

CośtamCośtamCośtam.


__________________________________
Marek jedzie do Holandii, wlaśnie!
Jak zadzwonił proponując wspólną lufkę na PKP i godzinkę razem - czemu nie?
Po drodze nieplanowany wypad na N. Południe z Kubą W.

Rzucanie Wiatrem do drzewa, lufa-morderca.
Wiatr to kunai.

Rozmowa przypominała gadanie z jedną taką małą jędzą :s

Jak się wydarłem i wymarudziłem - zaczęła się ślicznie wbijać.







Przy okazji jakieśtam parę ćwiczeń, bo jakże to nie.

Upalony, jeszcze poczęstowany djarumem dotarłem do domu
Co, nie poćwiczysz, bo baczka, ta? - już głos w głowie.

Kto, ja nie poćwiczę?

Standard extended trzepak-session. Na bi, triceps, brzuch, przedramiona, barki.
Dom, ledwo łapiąc oddech.

"smażymy rybę?"
Ojciec.

Ofuck.
Jeszcze po tym morderczym dniu ryba!...

Otoczył w przyprawach ojciec, wrzucił na patelnię.
'Popilnuj to, chcę pooglądać dziennik" - okej.

No ale tak... siedzieć będę?

sałatę obmytą rano (a jakże?) podrzyj a malutkie kawałeczki.
Nie tnij, wtedy puszcza sok.
Pomidor pokrój w ładną kostkę-trójkątką /po drodze stwórz teorię
Kuchni dla Oka, gdzie wagę przy przygotowywaniu potraw
kładzie się na ksztaty, kolory i kompozycję/.
No to cebulę w małą kostkę - ładna kompozycja z dużymi, czerwonymi
trójkątami. Rzodkiewkę więć w plasty?

głos w głowie.
Rozmowa [zaczynająca się od "Choć, pokażę ci..." i mojego "kim jesteś? o_o"].

No tak. Plasterki to takie rozwiązanie rodem z testów IQ. Bez duszy. W tej sałatce wizualnie będzie lepiej wyglądała mała, równa kostka.

Przy okazji opatentowałem krojenie rzodkiewki - razem z side story-narracją rodem z taniego anime.

Ogarniaj rybę.
Nie może się przypalić.


Sałatkę polej oliwą z oliwek i odrobiną mleczka
do kawy - brak śmietany.
Szczypta  soli.

Przygotuj masę naleśnikową - mąka /"stop! nie bierz tortowej". "Weź babuni" - 650/
upalony jak świnia, przypomnijmy.
Mleko, woda, kukurydza, jajko, ananas /pokrojony w naprawdę drobną
kostkę - gdzie samo darcie sałaty to parę minut zazen.
Ale przeciez Mistrz Rzodkiewki ma różne funkcje!
wymieszać.
Grudki miała, to przez sitko przetarlem.


Potem zagęściłem ładnie, heh.

W międzyczasie ugotowałem jajko, pokroiłem, wrzuciłem
do sałatki. Resztę kukurydzy też.

Chleb razowy posmarowałem masłem.


Ryba na półmisku - tak jak i sałatka. Talerz z kromkami.
I dwie tabletki - magnez i wapń jako cytrynowa oranżadka
w półlitrowym kubku.

Marvellous.


Paniom dodam, że w momencie podawania dania sobie i tacie miałem zmyte wszystko, oprócz zajętej resztką ciasta naleśnikowego patelni i miseczki z substancją surową.
Zmywanie na bierząco popłaca.

Po posiłku dosmażyłem resztę ciasta z kukurydzą i ananasem - pisząc tę notkę pałaszuję ją w formie deseru.
Z pomarańczową oranżadką - multiwitaminą.


Po drodze pościeliłem - bo ja wiem, kiedy wymięknę?

Powyższe stanowi 3/8 opisu mojego dnia wewnętrznego :)
Bałem się jednak być zbyt drobiazgowym - uwag na  temat zdarzeń w pracy miałbym dziesiątki, osobistych myśli i spostrzeżeń - drugie tyle.



:)

Fajnie Cię było słyszeć, Dotku! ;3 

i co, myślicie że popołudniowy trening sobie darowałem?


macie rację, przeżarłem się wchuj! ;DD